Dziubaki chcą zostać jeszcze nad morzem, więc zamiast planowanej jazdy do zamku w Malborku zostajemy w Krynicy. Piotruś nie chce się dzisiaj za bardzo moczyć, skaczemy więc tylko z Markiem przez chłodne fale, dając się im unosić w stronę brzegu. Po wyjściu z wody Dziubaki pod osłoną parawanu budują na plaży różne konstrukcje z piasku i patyczków, a my zalegamy wystawiając się na jakby nieśmiałe dzisiaj słońce. Tuż po południu do plaży dochodzi kuter ze świeżym połowem dorszy i fląder. Mieliśmy iść na obiad do smażalni, ale zmieniamy plany i kupujemy dwa dorsze od rybaków. Ich cena (10 zł za kilogram) to 7 razy mniej, niż za smażonego dorsza w smażalni. Rozpalamy grilla i pieczemy świeże rybki. Dziubakom nie za bardzo wersja grillowana smakuje, ale nie znają się!
Po południu pogoda się psuje i zaczyna siąpić deszcz. Wygląda, jakby miało tak być na dłużej. Idziemy brzegiem morza do centrum miasteczka, żeby zorganizować dzieciakom jakąś atrakcję. Ostatecznie lody + gofry + strzelanie piłeczkami w wesołym miasteczku + powrót na kemping wagonikiem ciągniętym przez niby-ciuchcię ("to jeśt przebjany tjaktoj"- mówi Piotruś) zajmują nam resztę dnia. Wieczorem puszczamy Dziubakom bajkę, a sami włączamy lekko obłoczkowe ogrzewanie (bo w powietrzu dużo wilgoci) i rozgrzewamy się gorącą herbatą.